Diario di Sokolica83, 10 gen 18

Sokolica. kurcze, mam dokładnie to samo (no, minus kapusta) o_O. Ćwiczę, sporo chodzę, słodyczy nie jem, nawet daktyli suszonych nie wyżeram i przestałam używać słodzika do kawy, a moja domowa waga idzie systematycznie, po troszku, w górę. I brzuch mi też wywaliło, oponkę taką w pasie. Osochodzi? Ważyłam się tydzień temu na siłce, na tej ich mundrej wadze z pomiarami i wyszło mi, że od maja 2017 wagę mam praktycznie taką samą, +/- 20 deko, za to mięśni mi przyrosło 80 dkg, a tłuszcz zjechał z 22,4% do 20,9%. To co się dzieje, cholera? Skąd oponka, skąd te skoki przy ważeniu w domu? Deficyty kaloryczne też mam w cały świat, dla utrzymania wagi powinnam jeść 2000 kcal, zazwyczaj jem pomiędzy 1600 a 1900, a spalam, wedle wyliczeń MiBanda 2100 - 2700, zależy od dnia. Matematyka mię zawodzi i już nic nie rozumię. :( 

Eulalia ciało to nie matematyka. Wystarczy, ze jodu braknie i tarczyca nie wytworzy hormonów, które są niezbędne do produkcji enzymów mitochondrialnych - i już można sobie między buty włożyć wszelkie wyliczenia. 

Ano niestety. Cała ta chaotyczna i kapryśna fizjologia jest w ogóle strasznie irytująca. A już cholera mnie trzaska, kiedy słyszę, że można też tyć od jedzenia za mało, bo wiadomo, metabolizm, tryb głodowki i te tam wszystkie. Rozumiem, że to może być prawda i jakiś tam archaiczny mechanizm ewolucyjny, ale tak mnie przygnębia myśl, że można tyć od niejedzenia, że odmawiam przyjęcia tego do wiadomości. :(